Polska, Sandomierz
tyle tu ciekawych miejsc!
21 września 2006; 843 przebytych kilometrów
Rano też poszliśmy zobaczyć miasto. Tak się złożyło, że poszliśmy najpierw na wzgórze Salve Regina. Szliśmy wąwozem i przegapiliśmy wejście na kurhan, bo drogowskaz był od drugiej strony, a w dodatku samego wzgórza z tej strony też nie było widać. Dopiero na końcu ulicy zapytałam w sklepie i musieliśmy wrócić. Ze wzgórza fajnie było widać sady w dole. I Wisłę.
Potem poszliśmy jakąś główną drogą w kierunku zamku. Fajnie było go widać nad odnogą rzeki. Do środka już nie wchodziliśmy.
Dalej poszliśmy tą samą trasą co wczoraj, czyli do bazyliki. A tam zaczepił nas przewodnik, że chce nam poopowiadać o historii kościoła. I poopowiadał. Kościół w środku super, pełno różnych ozdób w środku, piękne sklepienie z herbami, no i obrazy ze scenami takimi, że brrr. Na każdym sami męczennicy. A obraz z Żydami oficjalnie był poddawany konserwacji. Organy piękne, szkoda wielka, że nie mogliśmy ich usłyszeć.
Potem trafiliśmy do domu Długosza. Nie miałam w planach wchodzenia do muzeum, bo mało czasu, ale jak już to już. Warto było, ciekawe zbiory, starodruki, monety. Nie wiem czemu, może jakoś nigdy nie zwróciłam na to uwagi, ale nie wiedziałam, że na monetach z czasów zaboru ruskiego były oznaczenia i w rublach i w złotych. Na przykład 3/4 rubla to było pięć złotych.
No i pięknie haftowane ubiory biskupów, niektóre nawet z kamieniami szlachetnymi!
Na górze rzeźby, znalazłam jedną z XIII wieku. Była drewniana, więc ciekawa jestem jakim cudem przetrwała osiem wieków?
Była też stara porcelana z Ćmielowa. Drukowana w drobniutkie kwiatki, cudeńko.
No i miniaturowe organki o wysokości dźwięku, jakiego teraz już się nie robi. A do tego jeszcze piękne wnętrze.
Tuż obok było kolegium Gostomianum, w którym teraz są jakieś szkoły.
Dalej podążyliśmy już na rynek. Przy okazji kupiliśmy w piekarni coś ciepłego na drugie śniadanie. Wstąpiliśmy na pocztę po znaczki i już trzeba było powoli wracać. Zahaczyliśmy jeszcze w kościół św. Jakuba. W sumie nie byłby jakiś specjalny, gdyby nie ta cisza i spokój w nim panująca. W jednej ławeczce ktoś się modli, w kaplicy obok ołtarza pani omiata z kurzu rzeźby. Super!
Chcieliśmy jeszcze zobaczyć wąwóz, a najlepiej oba. Trafiliśmy do niego skrótem, myśleliśmy już, że to wąwóz, a to był dopiero przedsmak, wąwóz królowej Jadwigi dopiero był fajny! Piął się w górę, a po bokach ściany z piasku, w których zadomowiły się korzenie drzew. To ten właśnie lessowy wąwóz był w moim podręczniku geografii.
Idąc wąwozem, dotarliśmy niespodziewanie do kościoła św. Pawła. Śliczny malutki kościółek, z osobną dzwonnicą. Można było kuknąć do środka.
Weszłam na chwilkę na pobliski cmentarz. Znalazłam takie nagrobki, jakie były w Wilnie, w kształcie kory drzewa!
Chciałam jeszcze koniecznie pójść na cmentarz katedralny. Przechodziliśmy obok wczoraj i miałam przeczucie, że będą tam ciekawe nagrobki. Pytaliśmy pana, okazało się, że jesteśmy całkiem nie z tej strony, czasu mało, ale do noclegowni i tak musielibyśmy iść w tamtym kierunku, więc poszliśmy. Po raz kolejny przeszliśmy wąwozem i obok zamku. I spotkaliśmy pana, którego pytaliśmy o drogę. Trochę się zdziwił, bo powinniśmy być tam szybciej od niego. I tak, przez park dotarliśmy do cmentarza. Był cudny! W takim miejscu się spieszyć to grzech, mogłabym tam ze trzy godziny spędzić, ale czas gonił. Znalazłam kilka pięknych inskrypcji na starych nagrobkach. Naprawdę, jak się czyta niektóre z nich, to aż się tak jakoś dziwnie smutno robi. Super, wiem, że kiedyś tu jeszcze muszę wrócić!
Czas już był najwyższy ruszać w dalszą drogę. Jeszcze na stacji sprawdziliśmy koła i podążyliśmy przez duży most w kierunku Tarnobrzegu. Był korek i roboty, niefajnie się jechało. Z Tarnobrzegu do Rzeszowa jeszcze gorzej, bo droga była nie dość, że kręta, to jeszcze górzysta i wlokłam się za ciężarówą przez cały czas, nie mogłam jej wyprzedzić.
Ale za Rzeszowem zjechaliśmy na żółtą i było super, górki, kręto i dziury, ale lepsze już to niż tłok. W Sanoku zatrzymaliśmy się po zakupy w markecie. Potem już zrobiło się ciemno i do Ustrzyk Dolnych i Górnych jechaliśmy już w ciemnościach. Ale może to i lepiej, nie było widać gdzie by można spaść. Po drodze zatrzymaliśmy się na chwilę na leśnym parkingu, popatrzyć na niebo. Cudnie, prawie jak na Rożen.
W Ustrzykach byliśmy po wpół dziewiątej. Zagadaliśmy się z panią, aż nam sąsiedzi zwrócili uwagę, że za głośno ;)